jakimś cudem
21 stycznia 2019, 23:50
Jakimś cudem
co dzień rano się budzę. Cud to, bowiem wciąż umieram we śnie, a wtedy jawi mi się Śmierć ubrana w szaty utkane w sieć mych pustych godzin, dni przespanych na jawie. A Śmierć też kobieta, co noc się zmienia i znów przychodzi lecz znajomą ma lewą pierś. Głos też – jakby Bóg – słyszany już w łonie, aż po mruk, lecz tym razem nawet kurz się wznosi od niemych decybeli niewypowiedzianych przeprosin… Kolejnej nocy znów się zmienia, a w cieniu tylko Jej łzy się mienią kolorami kompleksów z dzieciństwa, gdy była jeszcze czysta od gęstego czadu domowego ogniska. I Śmierć tak krucha próbuje kryć swą słabość, zmywając łzami iluzje miłości wsiąkniętej w organy, krwiobieg i kości…
Następnej nocy też przychodzi, lecz jest cicha, nic nie mówi. Zmęczona udaje, że to lubi…
Dodaj komentarz